poniedziałek, 29 czerwca 2009

1

Decyzja została podjęta. Pare dni temu, spontanicznie i trafnie. Francuska melodyjka idzie w odstawkę. Oto przede mną stoi, materialny mój ulubiony obraz. Wpatrywanie się w niego przynosi mi satysfakcję, której od dawna nie mialem okazji zaznać. Jest tak namacalny, że usta mi się rozwierają. Rozwierają. Ja ten obraz całuję. On ani myśli mi się opierać. Odcięty od żeczywistości, ale w niej zanurzony. W fabrykanckiej otoczce. Świadomy i podniecający. Milczący i ja milczący. Bezwietrzenie z komarami i z żydem rozdzieranym przez dwóch ssmanów w ramach spełnienia życzeń. Wygrywa ten po lewej i śmieje się. Głośno. Drugi też się smieje, bo koledze tym razem się poszczęściło. Doskonale wie, że nie ma się czym martwić. Przed krematorium otoczonym dokoła makami polnymi. Kolejka długa jest. Kolejny żyd posłuży za obojczyk indyczy i może w tej wesołej zabawie tym razem jemu się poszczęsci a nie hansowi. Hans w zeszlym tygodniu mial to szczescie i z Johanem spór o spełnienie życzenia wygrał. Zabawy potem nie było końca gdy spełniło sie za sprawą jahwego życzenie Hansa o tym, żeby się dziewczyny z bloku pielegniarskiego na piszczotliwe podszczypywanie zgodziły. A jak się śmiały wniebogłosy. Od tego czasu moi drodzy nazywamy takie śmiechy "boki zrywać". Trafne nadwyraz.

Brak komentarzy: